Czy katolicyzm jest religią cierpienia?
Słyszy się czasem opinie, że w porównaniu z protestantami katolicy podkreślają bardziej w swojej wierze aspekt krzyża i cierpienia, uprawiając swoistą duchowość cierpienia czy nawet cierpiętnictwa, tj. gloryfikowania cierpienia. Jest prawdą, że cierpienie jest nieodzownym elementem ludzkiego życia, które nie tylko przydaje mu większego realizmu, ale w ogóle każe traktować go poważnie. Czy jednak aż tak poważnie, że nie pozostawia miejsca na żadne chwile radości i błogich uniesień, które temu życiu przecież towarzyszą? Jest również prawdą, że jedynym remedium i sposobem na wykorzystanie cierpienia jest połączenie go ze zbawczym krzyżem Jezusa Chrystusa, dzięki któremu nie tylko przyjmuje ono miano krzyża, ale również formę jego traktowania. Czy jednak krzyż ten jest aż tak wyjątkowy, by nie widzieć nic poza nim? A może czegoś tu brakuje? Oto pytania, które zmuszają do zatrzymania się nad problemem ludzkiego cierpienia, prawdy o krzyżu Jezusa Chrystusa i naszym w nim udziale, tym bardziej aktualne, że wkraczamy w okres Wielkiego Postu.
Dlaczego cierpienie?
Chrześcijaństwo od samego początku swego istnienia wychodzi na przeciw wyzwaniu powszechnego cierpienia, ktόre dotyka każdego człowieka. Każe w nim widzieć tajemnicę miłości sięgającą samego Boga. Nie ukrywa, że jest ono faktem związanym ze złem, którego dobry Bóg nie chciał, stwarzając przecież wszystko dobrym. Fakt jego istnienia w towarzystwie niezaprzeczalnego doświadczenia nieuporządkowania moralnego człowieka, zwanego grzechem, każe je widzieć najpierw w perspektywie tajemnicy Boskiej sprawiedliwości, jako swoisty „produkt uboczny”, tj. pewną konsekwencję odejścia wolnych stworzeń od Bożego planu obdarzenia ich szczęściem. Wtedy jest odbierane jako kara za grzech. Jednak nie zawsze dotyka ono winnego. Czasem jest formą prόby sprawiedliwości przed Bogiem, czego przykład widać w cierpieniu Hioba. Bóg godzi się doświadczyć Hioba cierpieniem, by wykazać jego sprawiedliwość. Postawa sprawiedliwego Hioba zapowiada niezawinione i dobrowolne cierpienie Syna Bożego. Cierpienie ma w sobie o tyle wartość, o ile boli dotykając najgłębszych strun ludzkiej egzystencji. Wtedy jawi się jako jedyny w swoim rodzaju probierz wartościowania ludzkiego życia, o ile się go nie zmarnuje, tzn. utoruje na sprawiedliwość i miłość. Właśnie w tym kierunku poszła dobrowolna ofiara Syna Bożego stając się tym samym znakiem miłości Bożej. Bόg wykorzystuje tę jedyną w swoim rodzaju wartość ludzkiego bytowania, tj. właśnie cierpienie, by dokonać dzieła zbawienia. A to dokonało się za pośrednictwem krzyża.
Dlaczego krzyż?
Oczywiście nie chodzi tu o jakikolwiek krzyż, ale o formę cierpienia (i śmierci) na krzyżu Syna Bożego, jedyny w swoim rodzaju środek, dzięki któremu dokonało się zbawienie, tj. wyzwolenie człowieka z grzechu i ukierunkowanie go z powrotem na Boga. W tej perspektywie krzyż stał się znakiem miłości Bożej ściśle związanej z ludzkim cierpieniem.
Akurat w czasach Jezusa krzyż był najsurowszą w świecie formą bolesnej kary śmierci, na ktόrą skazywano niewolnikόw oraz najgorszych przestępcόw, szczegόlnie politycznych. Rzymianie, pod ktόrych okupacją znajdowała się wtedy Jerozolima, stosowali go powszechnie w stosunku do poddanych sobie ludόw, jako przestrogę przed buntami narodowo-wyzwoleńczymi. Jako taki był znakiem hańby i wstydu, związany z chłostą i poniżającym spektaklem polegającym na niesieniu swojego narzędzia kaźni do miejsca stracenia (droga krzyżowa), gdzie skazany kilka godzin umierał w całkowitym ogołoceniu i opuszczeniu.
Splot wydarzeń społeczno-politycznych imperium rzymskiego, mający swe odbicie w podbitej syryjskiej prowincji Judei, oraz działalność autorytetόw όwczesnej religii żydowskiej starających się stracić religijnego w ich mniemaniu wywrotowca imieniem Jezus, przy pomocy rzymskich środkόw kaźni, sprawiło, że Jerozolima stała się w tym momencie swoistym centrum świata, skąd poszła wieść o zbawczej krzyżowej śmierci Syna Bożego.
A co to ma wspόlnego z nami?
Chodzi tu o szerszy kontekst zbawczy obejmujący całą ludzkość, więc rόwnież pokolenie naszego, kolejnego stulecia. Znajduje to potwierdzenie w postawie Jezusa Chrystusa ukazanej w Ewangeliach i listach apostolskich, oraz w proroctwach, ktόre wskazują na wyraźny zamiar Boży. Świadczy o tym rόwnież szybkie rozprzestrzenianie się pierwotnego chrześcijaństwa na cały όwczesny świat oraz jego pόźniejsza historia. To wszystko każe widzieć w krzyżu formę jedynego w swoim rodzaju środka zbawczej miłości Bożej względem każdego człowieka połączonego z najgorszym cierpieniem fizyczno-psychiczno-duchowym, jaki wtedy zbierał w sobie właśnie krzyż.
Z powyższych rozważań nasuwa się wniosek, że nie można widzieć jedynie w autorytetach rzymskich i żydowskich winnych śmierci Syna Bożego. Dzisiejsze bowiem centra świata wykazują podobne, a może nawet bardziej wyrafinowane sposoby działania. W tym kotekście, warto się zastanowić nad tym, jaka była by rola każdego z nas, gdyby Jezusowi przyszło umierać dziś. Pewnie też Jezus wybrał by bardziej adekwatny i reprezentatywny środek cierpienia zbawczego, by pokazać jak bardzo Bόg kocha człowieka. Jednakże zbawienie już się dokonało w historii, i to właśnie krzyż stał się reprezentatywną formą cierpienia wybraną przez Boga, dzięki ktόrej cierpienie każdego z nas znajduje swόj pełny wymiar i najpewniejszy środek powrotu do pierwotnej miłości Boga.
Czego tu brakuje?
Pełny sens krzyża nadaje jednak dopiero zmartwychwstanie Chrystusa, bez ktόrego nie można by cieszyć się jego owocami zbawczymi. Zmartwychwstanie wieńczy całe dzieło zbawienia wykazując moc Boga nad grzechem, złem, cierpieniem i śmiercią oraz ostateczny triumf miłości okupionej krzyżem. Więcej, w świetle zmartwychwstania nasze cierpienia połączone z Jego krzyżem przybierają całkowicie nową perspektywę życia w radosnej nadziei. Z jednej strony, bowiem znosi się je lżej mając nadzieję uczestnictwa w pozbawionej cierpień przyszłej chwale Bożej; z drugiej, można się w nich radować każdego dnia mając świadomość ich oczyszczającej roli i zbawczej misji przybliżającej do Boga. Jakże pomocne jest to dla tych, ktόrym przychodzi cierpieć.
Czyż jest to zatem proklamowanie cierpiętnictwa? Chyba raczej pokazanie, jak je wykorzystać w momencie jego przyjścia. Czy wyklucza to inne radośniejsze chwile życia? Nie, skoro tamte już od początku przybrały Boski wymiar we wcieleniu Syna Bożego i same z siebie nie potrzebują szczegόlnej pomocy Bożej, jak w przypadku cierpienia. Skąd zatem nieporozumienie? Z rόżnie położonych akcentόw. Katolicy kładą akcent na bolesny aspekt egzystencji ludzkiej podkreślając zbawczą rolę Chrystusowego krzyża bez wyraźnego odniesienia do zmartwychwstania, choć jest ono nierozłączne w procesie zbawczym, z kolei bardziej uwypuklane przez protestantόw. Unikajmy, zatem obydwu skrajności i pamiętajmy o ich wzajemnym powiązaniu w naszych pieśniach wielkopostnych.